Od
wielu lat obserwujemy rozkwit wielu prywatnych uczelni, które przy
małych wymaganiach i niezbyt wygórowanym czesnym, kształcą przyszłą
"inteligencję" Polski. Wiele z tych szkół określanych jest nawet przez
samych studentów mianem "kup sobie wykształcenie". Jest to zjawisko
przerażające. Nagle ludzie, którzy nie mieli żadnych szans na dostanie
się na dobre, państwowe uczelnie stawiani są na równi z tymi, którzy
dostali się tam w cuglach. Oczywiście na rynku pracy nadal magister z
renomowanej państwowej uczelni jest postrzegany lepiej niż ktoś po
prywatnym "niewiadomoczym". Jednak problem polega w samym postrzeganiu
wyższego wykształcenia. Kiedyś, jeszcze nawet za czasów, które pamiętam -
tytuł magistra to było coś czym można było się pochwalić, było to czymś
szczególnym i nie dane było wielu. Magister jeszcze kilkanaście lat
temu budził szacunek społeczeństwa, a teraz? Tytuł ten został
sprowadzony do miana czegoś średniego, czegoś normalnego, czegoś czym
byle kto może się pochwalić...a w zasadzie nie ma się czym pochwalić.
Pozostało jedynie ewentualne pochwalenie się ukończeniem renomowanej
państwowej uczelni, to wciąż budzi jako taki podziw i szacunek.
Winą takiego stanu rzeczy oczywiście trzeba obarczyć niskie wymagania uczelni prywatnych. Nie mówię, że wszystkich, ale generalnie jest dużo takich uczelni, które nie potrafią pozbyć się słabego studenta i przepychają go aż do obrony pracy magisterskiej. Powód? Pieniądze, każdy student to spora kasa dla uczelni, a im więcej szkół, tym bardziej trzeba o tego studenta walczyć. Uczelnie państwowe tego specjalnie robić nie muszą, one przyciągają więcej chętnych niż jest miejsc samą renomą, którą w przeważającej większość starają się utrzymać.
Właśnie
przez kształcenie typu zapłać-zdaj-zapomnij magister nie jest teraz
niczym szczególnym. Błędem jest myślenie, że chodzi tylko o ilość osób z
wyższym wykształceniem. Zauważalny jest coraz niższy poziom wiedzy
magistra w naszym kraju. Nie chodzi tu nawet o wiedzę specjalistyczną,
związaną z ukończonym kierunkiem, bo ta siłą rzeczy zwykle i tak jest
wyższa niż kogoś tylko po liceum (całe szczęście), ale o wiedzę ogólną.
Ostatnio bardzo często można usłyszeć stwierdzenia typu "nie znam zasad
ortografii, skończyłem politechnikę" czy "nie wiem kto był pierwszym
Królem Polski, studiowałem pedagogikę". Przepraszam bardzo, ale gdy
słyszę coś tak żałosnego to się nóż w oprawce mojego dyplomu otwiera.
Wiedza na tak elementarnym poziomie powinna obligatoryjnie być posiadana
przez każdego, kto śmie legitymować się wyższym wykształceniem! Jeżeli
skończyłeś studia na danym kierunku, powinieneś być w mniejszym lub
większym stopniu specjalistą w swojej dziedzinie, a wiedza o niej
powinna wielokrotnie zawstydzać wyszukiwarkę google czy wikipedię. We
wszystkich innych dziedzinach powinieneś dysponować wiedzą przynajmniej
na poziomie szkoły średniej, ale Twoja spostrzegawczość, inteligencja
sytuacyjna i umiejętności analityczne powinny nadal przewyższać niemal
każdego, kto studiów nie ukończył. Jeżeli jesteś na studiach, nawet
prywatnych, korzystaj z tego! Każdy wykładowca na pewno chce przekazać
Ci tyle wiedzy ile sam posiada, trzeba tylko chcieć po nią sięgnąć.
Proponuję wszystkim nowy system nauki ZZZ: zakuć-zdać-zapamiętać!
Zaprzestańmy bylejakości magistrów i wyścigom po papierek (dyplom), może
magister w naszym kraju dzięki temu będzie znów bardziej szanowany.
Główna odpowiedź na ten problem jest w ostatnim akapicie, a nie głównym tekście. Pomysł, aby zapamiętana wiedza brała się z zakucia to nieporozumienie.
Studia są od tego, aby wiedzę poszerzyć i ją rozwijać. Należy uczyć się "jak" myśleć, aby tę wiedzę nie tylko jak najlepiej wykorzystywać do rozwiązywania określonych problemów, ale sprawnie ją rozszerzać, do rozwiązywania kolejnych. A nie "co" do przypominania sobie nic nie znaczących (bez kontekstu) treści (na ch. komu imię Chrobrego, jak nic o nim nie wie?). Ważne jest co, jak, z czym się łączy i dlaczego. Dopiero z tego się bierze "poszerzenie" dalszej wiedzy i jakieś sensowne wnioski. No i właśnie to najlepiej wychodzi podczas rzeczowej dyskusji,a nie bezsensownej, wszechobecnej pyskówce.
Pełna zgoda, dobrze że ktoś to zauważa