Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

DRAGON 17, czyli NAJWIĘKSZA KOMPROMITACJA W DZIEJACH MON. Część 2.

Kontynuacja części pierwszej. Relacja z ćwiczeń Dragon 17.

DRAGON 17, czyli NAJWIĘKSZA KOMPROMITACJA W DZIEJACH MON. Część 2.
Prezydencki śmigłowiec na Dragon17
źródło: własne i kolegów

Link do części pierwszej: https://www.mpolska24.pl/post/15381/dragon-17-czyli-najwieksza-kompromitacja-w-dziejach-mon-czesc-1

NATO: TRENUJ TAK JAK BĘDZIESZ WALCZYŁ, MON: TRENUJ JAK GESTOR DA!

Premier: wyposażamy polską armię w nowoczesny sprzęt…

Aby zrozumieć problem sprzętowy wojska, trzeba jedno zaznaczyć, o czym media i politycy milczą, aby nie niepokoić Polaków. Otóż armię zawodową to mamy tylko w czasie pokoju. W czasie wojny, żołnierze zawodowi stanowić będą zaledwie ok. 40% zmobilizowanych sił. Dlatego jeśli przyjąć zasadę, że wojsko szykujemy na czas wojny, a nie do defilad, to trzeba mieć świadomość, że nasze wojsko jest tylko w 40% zawodowe! Stąd tak ważny jest dla wielu zawodowych żołnierzy stan wyszkolenia Rezerwy i jej odpowiedniego zaopatrzenia. Coś co poprzednicy ministra Antoniego Macierewicza zupełnie „położyli”. Bo to nikt inny, tylko Wojska Operacyjne i Rezerwa będzie przyjmowała na siebie główny ciężar walki.

Na Dragonie17 żołnierzy najbardziej poruszyła ubogość wyposażenia i podział wojska na to „lepsze” ministra Macierewicza, zawodowe i to niechciane – Rezerwowe. Trzeba w tym miejscu dodać, iż sama idea Obrony Terytorialnej jest słuszna, ale tworzenie jej, kosztem zawodowych wojsk operacyjnych jest delikatnie mówiąc, pomyłką. WOJSKA OBRONY TERYTORIALNEJ NIGDY NIE PRZEJMĄ GŁÓWNEGO CIĘŻARU OBRONY KRAJU, bo jest to tylko komponent WSPIERAJĄCY Wojska Operacyjne.

Zadziwiające więc jest, że niedoświadczone i niewyszkolone Wojska Obrony Terytorialnej (trudno być wyszkolonym, po paru miesiącach istnienia) dostały na wyposażenie nowoczesne kamizelki, hełmy kevlarowe, środki łączności i pozoracji, a wyszkolona Rezerwa na której będzie spoczywał główny ciężar obrony, dostała zabytkowe hełmy z PRL, wyposażenie  wyciągnięte z dna magazynów (np. pustynne kamizelki taktyczne – to nie żart) oraz muzealny sprzęt do obsługi. Mało tego, wiele dostępnego w czasach PRL wyposażenia brakowało (np. pałatek przeciwdeszczowych lub ich nowoczesnego ekwiwalentu!). Brakowało systemów termo i nokto-wizyjnych, systemów łączności, środków maskowania i obserwacji, saperskich czy nawet zwykłych środków transportu! Zdarzały się przypadki, iż wojsko musiało czekać po 2-3 godziny, gdyż nie było go czym zawieźć w dany rejon ćwiczeń, bo nastąpiła awaria przestarzałego sprzętu. Takiej nędzy sprzętowej nie pamiętali nawet żołnierze pełniący służbę jeszcze za PRL! Bardzo często zdarzało się, że aby wyposażyć żołnierzy Rezerwy w dany sprzęt, to było on … wypożyczany z drugiej jednostki, która akurat nie ćwiczyła! Wiele zaplanowanych epizodów nie odbyło się gdyż po prostu brakło sprzętu i środków, zaś żołnierze niepotrzebnie „wytapiali czas” spędzając go np. na przysłowiowym grzybobraniu. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, iż nowoczesny sprzęt czasami zamiast być w polu dla ćwiczącego wojska, był na pokazach dla cywilów.

Rys 9 Zamiast nowoczesnych śpiworów pozwalających spać w polu w każdych warunkach, szałasy jak w I Wojnie Światowej. Gdyby dowódcy pododdziałów nie wydali zgody na zabranie koców i materacy, żołnierze musieli by nocować na gołej ziemi, pod gołym niebem.

Wielokrotnie okazywało się, że nowoczesny sprzęt łączności, transportu czy też inny sprzęt zabierano przed ćwiczeniami z wyszkolonych jednostek operacyjnych (zawodowych) dla Obrony Terytorialnej. Wiele jednostek w zamian dostało sprzęt 30-40 letni, którego awaryjność przekraczała wszelkie możliwe normy, albo … nic nie dostawała! Generalnie na ćwiczeniach królował sprzęt rodem z PRL. Niejednokrotnie na poligonach występował sprzęt… muzealny!

Rys.10 Częsty widok w Wojsku Polskim, 45-letni BRDM 2 (w środku), pamiętający jeszcze czasy kolonii w Afryce, nietknięty ręką modernizacji… a w cywilu…

Rys. 11 … taki sam wóz zarejestrowany już jako … zabytek! Co ciekawe czasami zdarzało się że wojsko sprzedawało nowsze wozy a sobie zostawiło … starsze!

Niestety wielkie ilości takiego sprzętu utrzymuje się w jednostkach na czas wojny. Co ciekawe zaliczany jest on do ZN (zapasów nienaruszalnych), w związku z czym stoi w dużych ilościach, nieużywany w garażach, a czasami pod chmurką. Takie podejście do majątku, odziedziczone po PRL nadal dominuje wśród dowództwa i cywilnego szefostwa MON (także poprzedniego). Jak wiadomo sprzęt nieużywany starzeje się dwa razy szybciej. Niejednokrotnie Rezerwiści zauważyli, że wyprowadzany z garażu, mimo że nieużywany, gdy „dostaje powietrza” staje się awaryjny i zaczyna w nim wysiadać wszystko po kolei. Z mozołem remontuje się kolejne usterki. Niejednokrotnie jest to sprzęt z 40 letnim (i więcej) rodowodem! Koszty takich remontów są kolosalne, a pożytek z nich żaden, gdyż za chwilę będą kolejne usterki. W ten sposób są w wojsku przechowywane setki, a być może i tysiące sprzętu, który nie jest obecnie przydatny i na pewno nie będzie przydatny podczas mobilizacji, gdyż … „dostanie powietrza”. Niestety dotyczy to też i nowszego sprzętu. Może już czas aby MON wypracowało sensowniejsze od PRL-owskich, procedury podejścia do stanów ZN i ich remontów i użytkowania? Jak zła jest sytuacja sprzętowa w wojsku, niech świadczy fakt iż podczas akcji ratowniczej w Rytlu był używany „najnowszy” 50-letni sprzęt poradziecki (http://motoryzacja.interia.pl/wiadomosci/ciekawostki/news-sprzet-wojskowy-z-czasow-zsrr-ratuje-ludzi-w-rytlu,nId,2430518). Tajemnicą poliszynela jest że w razie klęski żywiołowej, porównywalnej do powodzi z roku 1997, wojsko nie wystawiło by nawet połowy sprzętu, jaki był wtedy wykorzystywany! Zaś intensywność lotów śmigłowców byłaby nieporównywalnie niższa niż miało to miejsce w roku 1997. Świadczy to jaką degradację techniczną przeszły nasze Siły Zbrojne w czasie tych 20 lat!

Rys. 12 Takie „kolekcje” sprzętu są w każdej dywizji, brygadzie czy pułku. Dowódcy jednostek z chęcią by się ich pozbyli ale rozkaz z MON od wielu lat brzmi: „utrzymywać, remontować, konserwować”! Minister Macierewicz dzielnie kontynuuję tę tradycję …

Rys. 13. Pożytek z takiego sprzętu w razie mobilizacji będzie znikomy. Jak „dostanie powietrza” to nie przejedzie nawet 100 km. Ale liczby w MON muszą się zgadzać i setki milionów wydaje się na jego remonty i konserwacje. Mimo buńczucznych zapowiedzi szefa MON, w tym zakresie nic się nie zmieniło od czasów PRL. A Rezerwa musi na czymś takim ćwiczyć i jeździć.

Rys.14 Zresztą nie tylko Rezerwa posługuje się muzealnymi obiektami. Star 266 sprzęt transportowy jednej z elitarnych zawodowych brygad, nietknięty modernizacją od 37 lat! W cywilu od ręki można go zarejestrować jako pojazd zabytkowy! Tutaj kolejna awaria… a wojsko czeka na dowiezienie na miejsce ćwiczeń!

Rys.15 Nowoczesny sprzęt idzie do Obrony Terytorialnej, która w wielu wypadkach nie posiada etatowych kierowców i nie ćwiczyła nim jazdy, zaś nauka jazdy na noktowizji, ubezpieczenia kolumn czy ubezpieczenia postojów na razie się w WOT … nie planuje!

Piętą achillesową okazały się środki łączności. Rezerwa posługiwała się archaicznymi R-123 z lat 60-tych, czy Radmorami, w których baterie wyczerpywały się już po kilku godzinach. Co ciekawe nadal są prowadzone szkolenia na tym sprzęcie, co oznacza iż zamierza się go jeszcze dłuższy czas trzymać:

Generalnie łączność była utrzymywana przez wojsko będące w polu za pomocą … cywilnych telefonów komórkowych. Choć wiadomym jest iż potencjalny przeciwnik potrafił na Ukrainie je namierzać i wykonywać w to miejsce ostrzały artyleryjskie, to wielokrotnie innego wyjścia nie było! Jest to tym bardziej zdumiewające, iż w styczniu 2016 roku MON zakupił za ponad 600 mln zł., ok. 2000 sztuk dobrej jakości radiostacji firmy Harris (jakoś tutaj ministrowi Macierewiczowi nie przeszkadzało, że to firma niepolska, ale brawo za tak ważny zakup). Co się z nimi stało? Trudno powiedzieć, bo na Dragonie 17 taki sprzęt był rzadkością. Być może jest gdzieś w magazynach nieodgadnionego WOG-u? Poza tym, także polskie firmy robią sprzęt łączności ale w wojsku nadal występują analogowe, stare radiostacje.

Dotkliwy był również brak systemu zarządzania polem walki szczebla batalionu BMS (Battlefield Management System), na który wojsko czeka od dawna. Wśród żonierzy obrósł już legendami. Co ciekawe taki system, niezłej jakości jest produkowany w Polsce od kilku lat. Niestety bałagan poprzedniej ekipy oraz kompletne pogubienie się obecnego szefa MON sprawiło, że nadal go w wojsku nie ma. Zemścił się na Antonim Macierewiczu brak współpracy z polskimi firmami prywatnymi, i być może jakaś niekompetencja ludzi, których wprowadził on do PGZ i jak to sam określił – „wprowadzenie (mnie, przez nich) w błąd to delikatne określenie”. Przetarg unieważniono i znowu przyjdzie wojsku czekać na tak ważny dla niego system BMS, latami. No chyba, że minister Macierewicz podejmie męską decyzję jak w sprawie radiostacji…  Jak ważny to system?! Można jego brak porównać do braku GPS na rynku cywilnym. Czy ktoś z kierowców wyobraża sobie dziś życie bez GPS? Wojsko musi się obyć bez BMS.

W każdym razie, wyłączenie sieci komórkowej przez prywatnych operatorów na obszarach ćwiczeń Dragon 17 rozłożyłoby całe ćwiczenie. Dodam, że wielu żołnierzy Rezerwy uszkodziło swoje prywatne telefony komórkowe chcąc jak najlepiej wykonać powierzone im przez przełożonych zadania. I podobnie jak za leki, nikt im za to nie zwróci. Taka karma Rezerwy.

Rys.16 Radiostacje R 123 z połowy lat 60-tych, to nadal w wielu wypadkach (zbyt wielu) standard w Wojsku Polskim. A przetarg na system zarządzania polem walki BMS został właśnie anulowany. Brak w Siłach Zbrojnych BMS można porównać do braku w Polsce systemu GPS u cywilnych użytkowników!

Podobnie było ze środkami pozoracji. Właściwie używano ich tylko w tzw. VIP-Day, aby Prezydent i minister MON mięli co pokazać mediom. W pozostałe dni wojsku musiało wystarczyć gromkie "ta-ta-ta-ta" lub minimalne ilości środków pozoracji. Poszła nawet fama, iż jeden z pododdziałów musiał oddać swoje środki pozoracji kompanii honorowej, gdyż ta nie miała „ślepaków” na pogrzeb!

Rys. 17 Nowoczesny sprzęt rozpoznania, dostępny na pokazach dla cywilów, podczas gdy w polu były jego dotkliwe braki….

Rys. 18 Kolejne muzealne eksponaty na ćwiczeniu Dragon 17 – SU-22, właśnie rezygnuje z nich ostatni afrykański kraj – Angola. U nas MON przewiduję jeszcze „parę lat” użytkowania. Zaniedbania jeszcze poprzedników Antoniego Macierewicza.

Generalnie Dragon 17 miał przebieg niejako dwutorowy. Jedno ćwiczenie, odbyło się w obecności Prezydenta, Ministra i licznych dziennikarzy. Drugie zaś, poza widokiem zacnych gości i dziennikarzy. PRL wprawdzie zniknął, ale nie w MON. Nadal obowiązuje tam PRL-owska „pokazówka” dla oficjeli i szara rzeczywistość zwykłego żołnierza. W każdym razie, w końcówce PRL-u sprzętu z II Wojny Światowej na poligonach się nie widywało. Obecnie 40-letni sprzęt to częstokroć norma, nawet w elitarnych brygadach.

Rys.19 Tak mniej, więcej wygląda wojsko na pokazach dla VIP-ów…

Rys. 20. …a tak w rzeczywistości, blisko realiów PRL, będzie wyruszać Rezerwa w pole w przypadku mobilizacji!

KLĘSKA W SZYMANACH, PORAŻKA POD DĘBLINEM, KOMPROMITACJA NA DRAWSKU

„Ćwiczenia przebiegają znakomicie, wszystkie zadania są realizowane na wszystkich miejscach, kilkunastu, które w całej Polsce, które są obiektami tych ćwiczeń” - Antoni  Macierewicz 26.09.2017

Rys.21 .Następuje dramatyczny podział wojska, na to „oficjalne” ministra Macierewicza i…

Rys. 22 … to gorsze, Rezerwowe i Zawodowe. Tylko że w razie „W” to na nie spadnie główny ciężar walki, a nie na WOT.

Celem całego ćwiczenia Dragon 17, jak ujął to rzecznik MON ppłk Szczepan Głuszczak, w informacji z dania 04.09.2017, było:

„zgranie funkcjonowania dowództw z działaniami wojsk zgodnie z wojennym przeznaczeniem oraz doskonalenie ich współdziałania z Wojskami Obrony Terytorialnej (WOT) i organami administracji publicznej”.

Wprawdzie trudno było je zrealizować przy tak ubogich środkach, ale przy odpowiedniej organizacji można było je jakoś zgodnie z planem przeprowadzić. Jednak wyżsi oficerowie, którzy przybyli z centralnego szczebla MON na poligony i te zagadnienie położyli.

De facto praca oficerów z Warszawy skupiła się na mapach i wirtualnym przesuwaniu wojsk na komputerach sztabowych. Dochodziło do sytuacji, w których niektórzy sztabowcy z Warszawy, dowiadywali się po dwóch dniach, iż mają prawdziwe pododdziały w polu. Nie było żadnego zgrywania sztabów z działaniami wojsk, część pododdziałów ćwiczenia spędziła na pozycjach w sposób statyczny. Były pododdziały, które przez cały okres Dragona 17 nie otrzymały prawie żadnego zadania, żadnego rozkazu poza początkową sytuacją operacyjną! Przy części ćwiczących pododdziałów nie wyznaczono nawet rozjemców. Liczne sekwencje ćwiczeń w ogóle się nie odbyły, gdyż brakło odpowiedniego sprzętu lub scenariusza podgrywki. Podgrywające przeciwnika sekcje, często nie wiedziały jakie sytuacje mają wytworzyć dla ćwiczących sztabów. Podobnie było z pododdziałami, które podgrywały przeciwnika w polu. Jest to o tyle zastanawiające, iż scenariusz ćwiczeń był znany oficerom z MON, co najmniej od czerwca. Często miało się wrażenie, że przybywający oficerowie z Warszawy są bardziej zainteresowani szybszym powrotem do domu, niż dobrze przeprowadzonymi ćwiczeniami. Generalnie zrobiło się takie zamieszanie w Drawsku, że wojska odesłano do obozu i zakończono ćwiczenia nieoficjalnie... dzień wcześniej.

Na uwagę jednak zasługuje fakt, iż dużym zaangażowaniem wykazało się dowództwo ćwiczących jednostek oraz ich kadra zawodowa. Częstokroć ich elastyczność szkolenia i co tu mówiąc profesjonalizm ratował sytuację. Przećwiczono wiele elementów, które dla rezerwistów, po 10-20 latach przerwy w ćwiczeniach, były novum. Starano się nawet podchodzić indywidualnie do poszczególnych żołnierzy. Nie żałowano dostępnych sobie sił i środków. Technicy przy tak starym sprzęcie – (czapki z głów) chapeau bas! Generalnie traktowano rezerwistów jak kolegów z mniejszym stażem, nieco przestarzałą wiedzą oraz … wysoką średnią wieku (ok. 40-45 lat – pokłosie polityki poprzedniej ekipy MON). Niestety braki sprzętowe nie pozwoliły na szereg niezbędnych ćwiczeń.

Jeszcze gorzej poszły ćwiczenia z Obroną Terytorialną (OT) w Szymanach choć tam braków sprzętowych nie było. Dla propagandowego sukcesu zaplanowano, że 40 ludźmi z OT zostanie zajęte lotnisko. Jak słusznie to zauważył generał Polko, tyloma ludźmi to można zająć co najwyżej niedużą umocniona willę, a nie port lotniczy z dwukilometrowym pasem. Tutaj również generałowie z MON popisali się w planowaniu kompletnym absurdem. Gdyby to była wojna, to cały ten pluton OT zostałby wytłuczony w parę minut. Po co więc generałowie z MON organizowali tą szopkę? Aby zrobić jak w PRL pokazówkę i aby obywatele uwierzyli, że po 16 dniach szkolenia każdy może zostać „specjalsem”? Niestety skutek był odwrotny. Większość obecnych w Szymanach oficerów widziała brak zgrania, koordynacji i współpracy. Znamienne, że nawet dziennikarze zauważyli iż oficerowie w Szymanach bardzo skutecznie unikali odpowiedzi na pytanie, czy żołnierze WOT zdali swój pierwszy egzamin praktyczny. Trudno winić o tą „klapę” zwykłych żołnierzy, po prostu szefostwo MON chyba nie dorosło do tego aby planować takie ćwiczenia…

Cicho było natomiast o następnej porażce na Dragonie 17, czyli o budowie przeprawy przez Wisłę w miejscowości Wółka Gołębska. Scenariusz zakładał przygotowywanie przeprawy przez Wisłę, koniecznej do przemieszczania się wojsk, gdyby nieprzyjaciel zniszczył dotychczasowy most. Jednak przeprawy nie postawiono. Najpierw MON tłumaczyło się wysokim stanem wody na Wiśle. Pomiary IMiGW nie potwierdziły komunikatu MON i w tym dniu stan Wisły był normalny. Wtedy poszła informacja, że nurt był za szybki. Jak było naprawdę – nie wiem. Można tylko przypuszczać, że był to kolejny bałagan organizacyjny lub stan techniczny 50-cio letniego sprzętu nie pozwolił na bezpieczne ustawienie mostu na Wiśle.

KRÓL JEST NAGI…

Antoni Macierewicz: …”nigdy więcej nie życzę polskiemu wojsku takich ludzi”…

Ćwiczenia Dragon'17 pokazały jednoznacznie, iż mimo buńczucznych zapowiedzi ministra Macierewicza, w wojsku nie zaszły żadne istotne zmiany, poza zmianami jednych twarzy na drugie. Procedury, pokazówki to elementy rodem z PRL, które są nadal kultywowane w MON na szczeblu centralnym. Zachodzące w wojsku zmiany nie idą w dobrym kierunku, co widać było gołym okiem. Jeszcze raz zaznaczę, iż te elementy ćwiczeń za które byli odpowiedzialni dowódcy poszczególnych jednostek czy pododdziałów, przebiegały sprawnie. Problem wojska to nie dowódcy jednostek wojskowych, ale cała otaczająca je administracja z WOG-ami, WKU i MON w Warszawie. Może czas najwyższy owe WOG-i, WKU i administrację w terenie, przyporządkować odpowiednim dowódcom brygad i dywizji, lub choćby dowódcom garnizonów? Tak aby oni decydowali kogo i co potrzebują na czas ćwiczeń.

Obecny stan naszych Sił Zbrojnych nie może być przez nikogo tolerowany. I nie pomogą tutaj zaklęcia w postaci nadawania wojsku jakiejś, szczególnej patriotycznej otoczki, bo Rezerwy patriotyzmu nie trzeba uczyć! Trzeba sobie odpowiedzieć wprost na pytanie: jaki sens ma zabieranie nowego sprzętu zawodowcom i wręczaniu go amatorom? Bo kto inaczej nazwie WOT? I kto osłabia przez to obronność kraju? Czy ci, którzy krytykują takie postępowanie, czy ci którzy zasłaniając się patriotyczną mgłą (bo nigdy sami w wojsku nie służyli) de facto rozbrajają zawodowe wojsko? A gołym okiem widać całą ubogość Sił Zbrojnych, pogarszający się ich stan i fakt, że nowego sprzętu nie starczy dla wszystkich.

Trzeba powiedzieć sobie jasno – Wojsko Polskie padło ofiarą polityki upartyjnienia państwa i niekompetencji kierujących nim od 20 lat polityków cywilnych. Niejednokrotnie się zdarzało, że szefem czy vice szefem MON zostawał działacz partyjny, który wojska nie widział nawet na defiladzie! Od 20 kilku lat widać, iż każda kolejna ekipa MON reprezentuje sobą coraz niższy poziom zarządzania i coraz większy brak zdolności kierowania armią. Kiedyś szefowi MON wystarczyło dwóch zastępców, dzisiaj nawet ich pięciu nie potrafi zorganizować średniej wielkości ćwiczenia.

To już naprawdę ostatni dzwonek na zmiany w naszej armii. Ale jak podejrzewam, zamiast wyciągnąć wnioski i  wprowadzać sensowne reformy, to wzorem poprzedników z PO, szef MON nieformalnie zakaże przeprowadzać ćwiczeń dłuższych niż 7-10 dni, aby bałagan w armii nie był tak widoczny. Być może ograniczy liczbę ćwiczących żołnierzy Rezerwy, albo ze szkodą dla Polski ich zakaże, jak zrobiła to PO. Ograniczy się być może, wizyty dziennikarzy na poligonach i w jednostkach. A jeśli sprawa się zbyt szeroko „rozleje” to pewnikiem będzie się szukało kozła ofiarnego obecnej sytuacji. I jak znam życie będzie to, jakiś Bogu ducha winny żołnierz, możliwie niskiej rangi. 

Jest nadzieja, że jednak ktoś w MON wyciąga właściwe wnioski z tych ćwiczeń, co pokazał min. komunikat MON z 3 listopada, w którym zapowiedziano pierwsze kroki celem poprawienia w/w sytuacji (http://www.mon.gov.pl/aktualnosci/artykul/najnowsze/komunikat-mon-02017-11-03/).  Przyznam szczerze, że mnie on zaskoczył i pokazał, że można sytuacje poprawić i nie wszystkie czynniki MON są głuche na dramatyczną sytuację naszych Sił Zbrojnych.

MEMENTO…

Szydło: budowa bezpiecznej Polski jest naszym wspólnym zadaniem i odpowiedzialnością, budowa ładu powinna być naszym wspólnym celem bez względu na różnice

Nie wiem czy jeszcze mamy mężów stanu w tym kraju i czy politycy wszelkich opcji są w stanie się porozumieć odnośnie wojska, tak jak w roku 1918. Jeśli żadna siła polityczna, przez ostatnie 20 lat, nie potrafiła pokazać, że potrafi skutecznie zarządzać rozwojem armii, to koniecznym jest, aby wszystkie te siły porozumiały się, co do powołania bezpartyjnej fachowej ekipy. A przede wszystkim do finansowania wojska przez kilka lat na poziomie 3% PKB, czyli to co było mówione w ostatniej kampanii wyborczej. I te 3%, nie za mityczne kilkanaście lat, tylko już od roku następnego! Inaczej utracimy te zdolności obronne, które jeszcze mamy.

Myślę jednak, że przekracza to zdolności pojmowania wspólnego interesu narodowego przez naszych polityków, mimo że sytuacja naszych Sił Zbrojnych jest  dramatyczna, a na świecie sytuacja polityczna zaostrza się. A gdyby doszło dzisiaj do mobilizacji, porównywalnej do tej jaka była na Ukrainie wiosną i latem 2014 roku, to nasza armia wyglądałaby nie lepiej, niż ta na Ukrainie. Trzeba mieć tego świadomość, bo tę świadomość zyskali żołnierze na Dragon 17! Czy to wystarczy aby obecna ekipa dokonała odpowiednich zmian?

Uwagi:

Nie używałem w tekście terminów stricte wojskowych aby był on zrozumiały dla większej części społeczeństwa.

Dziękuje kolegom z Obrona PRO za udostępnienie swoich zdjęć.

Jak ważny jest to temat i poruszający nas wszystkich, niech świadczy fakt, że w pierwszej dobie część pierwsza miała 120 tys. odsłon. Bardzo Państwu dziękuję.

Data:
Kategoria: Polska

Piotr Śmielak

Piotr - https://www.mpolska24.pl/blog/piotr1

Z wykształcenia historyk. Z zawodu manager. Od dziecka pasjonat wojska. Obecnie oficer rezerwy i doradca w branży spożywczej.

Komentarze 13 skomentuj »

Podkoloryzowane Panie Generale? Chyba zdjęcia Panie Generale. Pan, podobnie jak cała ekipa PO-PSL jest winien tego co teraz mamy w WP. Wprowadzenie zawodowej armii bez zapewnienia jej zaplecza ludzkiego w postaci rezerw jest albo głupota albo sabotażem. Nie tylko nie było poboru przez ostatnie 10 lat ale też nie było szkoleń rezerwy przez te lata. Obecni rezerwiści mają po ok. 40 lat, a wzywani na ćwiczenia jedynie bawią się musztrą, śpiewem i troszkę postrzelają - jak mają szczęście i kadra jest na tyle mocna to może ogarną trochę taktyki ale nie zostaną dopuszczeni do szkolenia na sprzęcie ponieważ administracji, czyli WKU, WSzW oraz WOG - czyli MON, nie zapewniają rezerwistom takiej możliwości. Jak można wezwać rezerwistów - specjalistów i nie zapewnić im podstawowych kwitów, które umożliwią im szkolenie? Po co taka rezerwa? Mięso armatnie? Brałem udział w tym samym terminie, kiedy odbywa się DRAGON 2017, w ćwiczeniach rezerwy i jedynie postawa kadry uratowała sytuację.

"Generalnie traktowano rezerwistów jak kolegów z mniejszym stażem, nieco przestarzałą wiedzą oraz … wysoką średnią wieku (ok. 40-45 lat – pokłosie polityki poprzedniej ekipy MON)."
Wysoka średnia wieku będzie jeszcze wyższa: ustawą z dnia 16 listopada 2016 roku o zmianie ustawy o powszechnym obowiązku obrony RP oraz niektórych innych ustaw - poz. 2138 (czyli za sprawą obecnej ekipy) podniesiono wiek podlegania obowiązkowi służby wojskowej: szeregowym z lat 50 do lat 55, podoficerom i oficerom z lat 60 do lat 63. Ta sama ekipa planuje w najbliższym czasie ponownie podnieść wiek szeregowym z 55 do 60. Powodzenia na ćwiczeniach blisko sześćdziesięcioletnim żołnierzom życzę.
Poza tym radzę sięgnąć po akty prawa powszechnie obowiązującego: ustawę z dnia 21 listopada 1967 roku o powszechnym obowiązku obrony Rzeczypospolitej Polskiej (tekst jednolity - Dz. U. z 2017 r., poz. 1430), rozporządzenia Ministra obrony Narodowej: z dnia 16 marca 2017 w sprawie przydziałów mobilizacyjnych i pracowniczych przydziałach mobilizacyjnych (Dz. U. z 2017 r., poz. 725), z dnia 15 czerwca 2015 r. w sprawie ćwiczeń wojskowych (Dz. U. z 2015 r., poz. 950) i jeszcze kilkanaście innych, które określają zadania WSzW i WKU - za co są odpowiedzialne te organy administracji wojskowej i państwowej jednocześnie, jakie są ich zadania przy powoływaniu żołnierzy rezerwy na ćwiczenia wojskowe. Żołnierz rezerwy ma dostać od wojskowego komendanta uzupełnień kartę powołania na ćwiczenia wojskowe. Kropka. Czy dostanie coś więcej? Oczywiście, że tak, ale tylko wtedy, gdy dowódca JW, który te ćwiczenia organizuje - zgłosi taką potrzebę. Kropka.

rozporządzenie MON z dnia 15 czerwca 2015 r. w sprawie ćwiczeń wojskowych (Dz. U. z 2015 r., poz. 950) - ciekawym zapisem jest § 7. ust. 3 pkt 1 (w połączeniu z ust 4. pkt. 2) - jak mam się szkolić, jeżeli nie mam stosownych dopuszczeń? A zmianę przydziału mobilizacyjnego otrzymuję wraz z powołaniem na ćwiczenia? Kiedy to jednostka ma wystąpić o stosowne kwity dla mnie, jak WKU nie informuje stosownie wcześniej o nowym rezerwiście? Mam nadzieję, że mój przypadek jest odosobniony - miałem tak często zmieniane przydziały mobilizacyjne, że już chyba nie mam miejsca w książeczce wojskowej na pieczątki. Czy jest to jakiś problem aby WKU raz w roku zrobiło przegląd razem z JW "zapasów" rezerwy i ustaliło jakie kwoty trzeba rezerwie zapewnić na kolejne ćwiczenia, aby mogli oni normalnie szkolić się?

Witam, napisał Pan bardzo ciekawy artykół o ćwiczeniach rezerwy Dragon 17. Jeśli Pan chce napisać kolejny o ćwiczeniach NSR to zapraszam do kontaktu. Pozdrawiam

Dowódca JW planuje ćwiczenia wojskowe i informuje o nich WKU ze sporym wyprzedzeniem. Wskazuje, czego wymaga od żołnierzy rezerwy na konkretnym stanowisku, nie wskazując imiennie, bo osoba na stanowisku może się w międzyczasie zmienić. Rozporządzenie Ministra Obrony Narodowej z 6 września 2012 r. w sprawie uprawnień osób kierujących pojazdami specjalnymi i pojazdami przeznaczonymi do celów specjalnych Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej (Dz. U. z 2012, poz. 1071) określa, kto na jakiej podstawie jest upoważniony do kierowania pojazdami. Paragraf 3 mówi o wydawaniu świadectwa ukończenia kursu, które to świadectwo uprawnia do kierowania pojazdami i jest wydawane osobie, która ukończyła ten kurs, w jednostce, w której ten kurs odbyła. Żołnierze, zgodnie z tym rozporządzeniem, świadectwo takie otrzymują "do rąk własnych". A organem uprawnionym do wydania takowego jest jednostką uprawniona do prowadzenia szkolenia. I mimo najlepszych chęci - nie jest nią ani WSzW, ani WKU.

A co to znaczy "ze sporym wyprzedzeniem"? 3miesiące, 6, 12 miesięcy? Bo jeżeli tak jest, to dlaczego w moim, ale nie tylko w moim przypadku, następuję zmiana przydziału z chwilą powołania na ćwiczenia? Przynajmniej ja mam czas i chęć na takie szkolenia a przez to Panie z WKU mają ze mną dobrze, tylko to nic nie zmienia w tym, że nie jestem, podobnie jak inni rezerwiści szkolony w swojej specjalności oraz na swoim stanowisku. Odbyłem parę ćwiczeń rezerwy i, z małym wyjątkiem, wyglądało to na łapankę a nie na przemyślany sposób zarządzania zasobami rezerwy. I taka ciekawostka - o tym, że zostałem promowany na pierwszy stopień oficerski dowiedziałem się przypadkiem po prawie 4 latach od promocji, właśnie z chwilą gdy zmieniano mi przydział mobilizacyjny i powoływano na ćwiczenia - przyszedł Pan Major i rzucił na blat biurka akt promocji, który niefortunnie spadł z niego...

Spore wyprzedzenie oznacza, że imienne listy dowódca przesyła najpóźniej na 2 miesiące przed rozpoczęciem ćwiczeń wojskowych. I dopiero na ich podstawie są wystawiane i wysyłane do żołnierzy karty powołania. Ponieważ nawet żołnierze z nadanymi przydziałami nie mają obowiązku zgłaszania wyjazdu za granicę na okres krótszy niż 6 miesięcy, często okazuje się, że tych wyznaczonych przez dowódcę... nie ma w kraju (i nie łamią oni prawa, po prostu mogą wyjechać i wyjeżdżają). I wtedy czasami zaczyna się "łapanka". Na każdym ze szczebli jest ciśnienie, żeby było jak najlepsze stawiennictwo na ćwiczeniach wojskowych, bo to pięknie wygląda w statystykach. A ponieważ przydziały WKU nadaje uzgadniając wszystko z Dowódcą JW (wszystko zgodnie z rozporządzeniem MON z 16 marca 2017 r. - paragraf 3), więc dowódca wie, kogo dostaje, bo wcześniej wszystko jest uzgadniane - i to na piśmie, żeby potem nie przerzucać odpowiedzialności. W sytuacjach awaryjnych tuż przed ćwiczeniami też trzeba takie szybkie zamiany uzgodnić, czasem tylko telefonicznie, ale jednak...
Co do sytuacji z wręczeniem aktu mianowania - z pewnością wzbudziła Pański niesmak (co najmniej). Na pewno nie powinna się zdarzyć i jest mi przykro, że Pana spotkała.

Niesmak był i pozostał, ale na szczęście od 2010 podlegam pod inne WKU i według mnie działa ono lepiej niż poprzednie :-) .
"...więc dowódca wie, kogo dostaje, bo wcześniej wszystko jest uzgadniane..." to jest teoria, bo w praktyce, jak pisałem z chwilą zmiany przydziału dostałem powołanie na ćwiczenia i nie było to pierwszy raz.
Szkoda że relacja JW-WKU nie jest przedłużona na rezerwistów i nie są oni z wyprzedzeniem informowani o zaplanowanych ćwiczeniach i nie mają (dowódcy - rezerwiści) wpływu na skład osoby swoich pododdziałów - zawsze lepiej się ćwiczy jak wszyscy chcą ćwiczyć. Szkoda też, ze WKU oraz JW nie potrafią wykorzystać zaangażowania rezerwistów oraz nie tworzą (JW) więzi ze swoim rezerwistami, tylko raz zostałem oficjalnie zaproszony jako oficer rezerwy na święto jednostki.

Niestety przydziały poszczególnych żołnierzy nie były uzgadniane nawet na szczeblu brygady. A dowódcy nadal nie wiedzieli kogo dostaną, przepisy swoje a życie swoje. Co do dokumentów uprawniających. Część dokumentów jest wysyłanych do WKU i tam odbierają je żołnierze, z różnych przyczyn. Ba zdarzało się że WKU nie przesłało nawet teczek personalnych żołnierzy a powinno. Jak wspomniałem, w WKU zupełnie nie rozumieją że to oni są dla wojska a nie odwrotnie. Są wyjątki - ale większość WKU po prostu "odwala" fuszerkę.

Panie Piotrze ja zaś mam do Pana pytanie. Czy będą następne części tego arcyciekawego artykułu?

Ćwiczenia się skończyły. O wielu rzeczach nie mogę pisać. Ale ponieważ minister Macierewicz w wywiadzie mówił że to tylko fragmentaryczny obraz z jednego batalionu (dziwne że nie wiedział że ćwiczyła cała Brygada + elementy 10 Brygady + elementy trzech pułków) udowodnię że nie. Poprosiłem paru kolegów o ich relacje. Po zdjęciach widać że tak to wygląda w dużej części jednostek. Z innymi rzeczami jest jeszcze gorzej, co pokazał raport NIK. Ale na pewno kolejne artykuły się ukarzą. Nie wiem czy tak medialne.

Kiedy czytam o tych tak zwanych ćwiczeniach Dragon 17, włosy na głowie a nawet na plecach mi się jeżą. Gdzie my k...a jesteśmy! W czasach tak dzisiaj pogardzanego PRLu wojsko widziałem z bliska. Nawet z bardzo bliska, ale takiej sytuacji w ówczesnej armii nie zanotowałem. Na początku lat 70. ubiegłego stulecia, jako student odbywałem przez pięć semestrów szkolenie jeden dzień w tygodniu w ramach tzw. Studium Wojskowego – w cyklu artyleryjskim. W pełnym, kompletnym umundurowaniu, odpowiednim do pory roku! Odbywaliśmy również ostre strzelania z broni ręcznej na strzelnicy pobliskiej jednostki wojskowej. Po trzecim semestrze szkolenia – miesiąc poligonu w czasie wakacji i tamże przysięga. Po ukończeniu studiów zostałem powołany do Szkoły Oficerów Rezerwy (dalej: SOR) przy Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Obrony Przeciwlotniczej w Koszalinie. Intensywne szkolenie trwało sześć miesięcy, w tym wiosną dwa tygodnie poligonu z ostrym strzelaniem artyleryjskim. Po sześciu miesiącach SORu następne sześć miesięcy służby, tym razem w pułku artylerii przeciwlotniczej na stanowisku dowódcy plutonu ogniowego. I znowu letni poligon z ostrym strzelaniem artyleryjskim – przez cały miesiąc. A potem jeszcze dwa tygodnie zawodów artyleryjskich na tym samym poligonie. Na zakończenie służby – promocja na pierwszy stopień oficerski. Po trzech latach znowu miesięczne przeszkolenie – tym razem w dywizjonie rakietowym, już bez poligonu. Przez 5 lat brak możliwości otrzymania paszportu w celu wyjazdu na wycieczkę zagraniczną z powodu posiadania karty mobilizacyjnej. W podsumowaniu podkreślam, że w tamtym ustroju – obelżywie nazywanym komunistycznym (zindoktrynowani młodzi nie wiedzą, że ustroju takiego w Polsce nie było!) – nigdy nie spotkałem się z brakami w zaopatrzeniu w sorty mundurowe letnie i zimowe, w racje żywnościowe i kawę zbożową (śniadanie, drugie śniadanie, obiad i kolacja), nawet w czasie ćwiczeń na poligonie. W każdą sobotę po śniadaniu był tzw. dzień gospodarczy i żołnierz otrzymywał zmianę świeżej bielizny (gacie gimnastyczne, kalesony, podkoszulek, onuce – młodzi pewnie nie wiedzą, co to takiego), ręcznik, poszewki na koc i na poduszkę oraz prześcieradło. Wszystko używane, ale nieuszkodzone i świeżo wyprane. Drobiazgi osobiste jak mydło, szczoteczka i pasta do zębów, żyletki do golenia, żołnierz kupował sam z żołdu. Mundur polowy żołnierz musiał sobie wyprać sam ale wtedy mógł otrzymać drugi komplet na zmianę. Mundur wyjściowy nie podlegał praniu – podobnie jak w cywilu garnitur. Nad wszystkim tym panował podoficer zawodowy na stanowisku szefa wchodzącej w skład pułku baterii (artyleryjski odpowiednik kompanii). Standardy te były przestrzegane nie tylko w szkole oficerskiej, ale również w jednostce, w której później służyłem. Można było mieć szereg zastrzeżeń, np. dotyczących jakości wyżywienia (za mało warzyw i brak owoców, tylko najtańsze wędliny), nadmiernie zagęszczonych sal żołnierskich (w pułku nawet sale 60-osobowe z łóżkami piętrowymi), dziwactw niektórych żołnierzy zawodowych, zmian bielizny nie na miarę lub długości służby wojskowej – 2 lata, w wojskach rakietowych i w marynarce wojennej – 3 lata. No, ale dzisiaj mamy za to wojsko „łykendowe”, mające zmierzyć się ze Specnazem. Na zakończenie muszę jeszcze podkreślić, że moje spostrzeżenia dotyczą tylko tych obiektów wojskowych, które poznałem osobiście a nie z literatury lub z opowiadań. Jak było w innych jednostkach? Tego nie wiem, ponieważ żołnierzem zawodowym nie zostałem. Warto jednak zaznaczyć, że pułk, w którym służyłem nie był bynajmniej jednostką pierwszorzutową, przeznaczoną do bezpośredniego starcia z nieprzyjacielem. Zadaniem jego była osłona przeciwlotnicza zaplecza armii oraz obiektów cywilnych. Nie mieliśmy zatem żadnych szczególnych przywilejów. Śmiem przypuszczać, że dzisiejsza polska armia, złożona ze szwejów dowodzonych przez dudowo-macierewiczowych generałów (podobno po zaocznych czy też wieczorowych kursach generalskich), zostałaby błyskawicznie rozgromiona przez odpowiednik polskiej armii z roku 1939. Ani uzbrojenia, ani organizacji, ani umiejętności dowódczych! No i ten obciach przed sojusznikami...

Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.