Wchodzę do sądu przy Mieszka w Gorzowie, przechodzę przez pierwszy korytarz zupełnie niezauważona. W torebce mam laptop, metalowe klucze, a w ręce telefon z uruchomionym aparatem. Bez trudu pokonuję bramkę bezpieczeństwa, która skanując przenoszoną przeze mnie zawartość zaczyna piszczeć tak głośno, że nie mogę znieść tego przeraźliwego dźwięku. Na stanowisku przy wejściu nie ma zupełnie nikogo, nikogo więc nie dziwi fakt, że używając telefonu wykonuję kilka zdjęć opuszczonego przez żandarmów wejścia. Przechadzam się chwilę korytarzem i wychodzę z obiektu, w którym z bezpieczeństwem są na bakier.
To sytuacja sprzed kilku miesięcy, na szczęście po dwóch redakcyjnych interwencjach ktoś postanowił wyciągnąć wnioski. Dobrze, że nie miałam przy sobie słoiczka z kwasem, albo paczuszki z łatwopalnym prochem, bo pewnie ta historia byłaby na paskach informacyjnych wszystkich polskich kanałów telewizyjnych i znów służby płakałyby "nad rozlanym mlekiem".
Zasady kontroli, jakiej podlegają wchodzący na teren obiektu jasno określa regulamin zgodnie, z którym osoby wchodzące na teren sądu zobowiązane są poddać się kontroli. Na szczęście i bez tragedii można wyciągać wnioski – a w gorzowskim sądzie każdy ochroniarz siedzi już na właściwym miejscu. Mówi się, że przezorny jest zawsze ubezpieczony. W sądzie też może być bezpiecznie.