Przegrałem.
Dokonałem złych wyborów i zapłaciłem za nie wysoko. Wyborcy Samoobrony przestali jej ufać, kiedy zadała się z PiS-em, moi wyborcy – przestali ufać mnie, kiedy zadałem się z Samoobroną. Nie potrafiłem ich do tego przekonać i poniosłem konsekwencje złej oceny sytuacji. Przyjmuję to z pokorą.
Gorycz porażki nieco osładza mi fakt, że znalazłem się w takiej samej sytuacji, jak politycy Partii Demokratycznej, których wyborcy ukarali za romans z SLD. Poza Bogdanem Lisem – który w III RP praktycznie nie był czynnym politykiem, więc miał inny start – nikt z dawnej Unii Wolności nie zdobył mandatu. Wyborcy lewicy nie chcieli głosować na chełpiących się solidarnościowym rodowodem antykomunistów – wyborcy UW nie mogli znieść mezaliansu swoich bohaterów z czerwonymi. Dobitnie dotknęło to gwiazdę PD Jana Lityńskiego, który nawet z pierwszego miejsca na liście wałbrzyskiej nie zdobył mandatu.
Wojciech Olejniczak, który przeniósł się do Łodzi, aby zablokować moje kandydowanie z listy SLD spowodował oddanie mandatu w Sieradzu, ale nie zwiększył reprezentacji lewicy w Łodzi. Mój były minister wygrał jednak ze wszystkimi konkurentami, co witam z prawdziwym uznaniem.
Mimo, iż SLD stanowi w moim życiu rozdział zakończony – bolesną jest dla mnie myśl, iż aktualne kierownictwo pod światłym przewodnictwem Aleksandra Kwaśniewskiego postawiło Sojusz w sytuacji brzydkiej dziewuchy, od której można pożyczyć pieniądze, albo przepisać pracę domową, ale pokazać się z nią wstyd. W każdym amerykańskim filmie o nastolatkach jest taka tragiczna postać: gruby kujon w okularach, zakochany beznadziejnie w gwieździe szkolnej drużyny futbolowej. Uważałem – i uważam nadal – że sztandarowi Sojuszu i jego wyborcom należy się szacunek, który nie pozwala na upokarzające umizgiwanie się do ludzi, którzy zainteresowania nie odwzajemniają.
Twórcy LiD-u liczyli, że ugrupowania wchodzące w jego skład otrzymają premię za jedność. Tak się nie stało. W 2005 roku partie tworzące LiD idąc oddzielnie otrzymały 17, 6 procent głosów obecnie tylko 13, 2 procent, co ostatecznie kładzie kres idei zrodzonej z chłopięcych marzeń Kwaśniewskiego. Kiedy wbrew decyzji łódzkich struktur Sojuszu nie znalazłem się na liście kandydatów do Sejmu, Jerzy Szmajdziński tłumaczył: „To
Jedynym wymiernym efektem wysiłku, włożonego w budowanie LiD, jest wprowadzenie do Sejmu – Marka Borowskiego, który ostatnie cztery lata poświęcił na kopanie SLD i upokarzanie tej partii i jej członków. Na interesie pod nazwą LiD Sojusz Lewicy Demokratycznej stracił 14 miejsc w Sejmie, w efekcie tego poselska reprezentacja Sojuszu jest najmniejsza w historii. Przykro mi, ale nie potrafię pogratulować Sojuszowi Lewicy Demokratycznej zwycięstwa wyborczego. Gratuluję natomiast Włodzimierzowi Cimoszewiczowi, który mandatem senatorskim przyniósł lewicy jedyny sukces w tych wyborach.